Czytelnia

Zaczęło się od Lginia - hm. Tomasz Dudewicz

Zaczeło się od Lginia – hm. Tomasz Dudewicz

Tak naprawdę początki stołecznego Wood badge’a można datować na rok 2014. Niedługo po utworzeniu w Chorągwi Stołecznej Szkoły Instruktorskiej „Iluminacja” dotarła do nas wiadomość o zamiarze wypuszczenia z wielkopolskiego matecznika ich kursów podharcmistrzowskich organizowanych w tej formule, który przywieźli z Holandii i z sukcesami u siebie organizowali jego polską edycję. Rzadko kto wcześniej nie wyobrażał sobie, że Wood badge w ZHP może być organizowany przez inną niż Wielkopolska Chorągiew. Jednak to właśnie od nich wyszła ta fajna inicjatywa i rozpuścili wici po innych chorągwiach deklarując, że przeszkolą kształceniowców z pozostałych chorągwi, którzy zechcą zakorzenić u siebie taki projekt. Zgłosiłem się jako pierwszy. I przez dłuższy czas byłem tym pierwszym i ostatnim jednocześnie, gdyż inni jakoś nie kwapili się do przeżycia tego kursu. Jakiś czas później namówiłem Pawła. Paweł jak to miał w zwyczaju odpowiedzi nie udzielił mi od razu, ale obiecał, że przemyśli temat. Szybko okazało się, że dostrzegł w tym pomyśle szansę na nową jakość w naszej chorągwi, która miała spory problem z organizacją kursów podharcmistrzowskich. Odezwał się kilka dni później z decyzją, że jest na tak. Nasz dzielny duet miał jechać do Wielkopolski, kiedy koleżanka z komendy Szkoły – Kasia poinformowała nas o jeszcze jednej osobie, która także chce z nami pojechać, by zaczerpnąć leśnej przygody z kursem podharcmistrzowskim. Dołączyła do nas Sonia. I takim składzie zgłosiliśmy się jako chętni z Chorągwi Stołecznej. Jednak tym razem problem wynikł po stronie organizatora. Poinformowano nas, że oprócz naszej trójki zgłosiła się tylko jeszcze jedna osoba z innej chorągwi i w tej sytuacji nawet nie stworzylibyśmy zastępu kursowego. Czyli co? – pomyślałem – nie będzie Wood badge’a w naszej chorągwi? Nie ma takiej opcji – odpowiedziałem sam sobie. Nawiązałem bezpośredni kontakt z organizatorami proponując, żeby przyjęli nas na regularny kurs jako asystentów trenerów. Uznali to chyba za dobry pomysł, bo szybko nas zaprosili na taki kurs i właśnie w takim jak zaproponowałem charakterze. Po wielu rozmowach on-line i przygotowaniach programu kursu dołączyliśmy do kursu podharcmistrzowskiego Wood badge, który miał miejsce w Lginiu (powiat Wschowa), gdzie terminowaliśmy pod czujnym okiem Komendantki Szkoły Wodzów – Ani, Komendanta kursu – Michała oraz doświadczonej trenerki Wood badge – Pauliny. Kurs był niesamowitym przeżyciem dla uczestników, ale także dla nas, którzy próbowaliśmy go po raz pierwszy. Nie ulega wątpliwości, że był on także znakomitym studium obserwacyjnym zachowań ludzi funkcjonujących ze sobą przez tydzień razem na kursie przeżyciowym. Nastroje się zmieniały, emocji było co nie miara. Lecz najistotniejszym był fakt, że kursanci poznali samych siebie na nowo. Odkrywali swoje drzemiące w nich możliwości. A esencją tego kursu była tętniąca metoda harcerska w pracy z kursantami. Wyjeżdżając z Lginia po tygodniowym kursie postanowiliśmy we trójkę, że zrobimy w Stołecznej taki kurs jeszcze w tym samym roku. Decyzja była szalona, bo wtedy była połowa czerwca, a my chcieliśmy go przeprowadzić na początku września. Dodam tylko, że w międzyczasie był Zlot Kadry, na którym prowadziłem Czarny Szlak Specjalnościowy. Jednak w sąsiedztiwe Czarnego Szlaku był Szlak Drewniany, na którym kształceniowcy uczyli się organizować Wood badge. Z tego szlaku pozyskaliśmy Sylwię i Agnieszkę. Oczywiście już wcześniej przystąpiliśmy do przygotowań kursu wraz z nimi, gdyż było wiadomo, że one wybierają się na ten Szlak. Pierwsza edycja stołecznego Wood badge’a odbyła się w Polewiczu – stanicy, Hufca Garwolin. Druga także. I trzecia, a nawet czwarta. Natomiast jeśli chodzi o edycję piątą, odbędzie się ona również w Polewiczu. Pokochaliśmy to piękne i pełne możliwości miejsce. Jest wypróbowane na wszelkie sposoby i dobrze się w nim czujemy. Jednak mamy nadzieję, że w pewnym momencie dokonamy pewnej odmiany. Ot tak, dla higieny umysłu. Owocem pierwszej edycji jest 12 instruktorów, z których trójka to dzisiaj kadra organizująca z nami kursy podharcmistrzowskie w tym projekcie. To: Marta, Mateusz i Natalia – Komendantka czwartej edycji. Z drugiej edycji wyjechało 21 absolwentów, a do naszej wspólnoty dołączył Antek. Trzecia edycja to 11 absolwentów, a spośród nich Jarek, który będzie organizował z nami edycję piątą. Spośród 15 absolwentów czwartej edycji niektórzy dają sobie jeszcze czas na zdobycie odznak kadry kształcącej po czym (mam nadzieję) ktoś z nich powiększy naszą wspólnotę kadrową. Podobnie, do organizowania naszych kursów przygotowuje się jeszcze kilka osób z edycji 2 i 3. Wood badge w Chorągwi Stołecznej nabrał rozmachu. Żadna edycja nie była taka sama jak pozostałe. W trosce o ideę rozpowszechniania tego projektu na cały ZHP zapraszamy do współpracy kształceniowców z innych chorągwi (Opolska, Mazowiecka, a teraz Kielecka). Niektórzy z naszych absolwentów już zorganizowali Wood badge w swojej chorągwi, a inni zapowiadają, że to niebawem zrobią. To wzmacnia nasze poczucie kontynuowania misji przeżyciowego kształcenia metodą harcerską wyrażoną w formule Wood badge.

[31 maja 2019]

 

 

Podharcmistrz – kim jest ten instruktor? - hm. Tomasz Dudewicz

Podharcmistrz – kim jest ten instruktor?
– hm. Tomasz Dudewicz

Jedni mówią o nim „To dopiero drugi stopień instruktorski”, inni zaś „To już przedostatni stopień”. Właśnie, czy otrzymując zieloną podkładkę jesteśmy „dopiero” czy „już” podharcmistrzami? Ktoś słusznie powiedział, że instruktor z tym stopniem to już nie przewodnik, ale jeszcze nie harcmistrz. Więc jak widać, ma on opanowane pełnienie roli wychowawcy, lecz także sporo przestrzeni do samorozwoju.

 

Świadomie wspierający autorytet

Nie ma zbyt wielu funkcji w ZHP, których nie mogą pełnić podharcmistrzowie. A o tym, co znaczy być podharcmistrzem można przekonać się analizując ideę tego stopnia. Pierwsza jej część odnosząca się do życia (nazwijmy je) pozaharcerskiego* definiuje jego ciągłą pracę nad sobą oraz świadomość własnej postawy instruktorskiej w przełożeniu na życie osobiste. W kolejnych jej aspektach definicja skupia się na kompetencjach instruktorskich, lecz oczywistym pozostaje, że mimo brzmienia wskazującego tu na działalność harcerską, wiele z tych kompetencji z powodzeniem można, a nawet należy stosować w życiu osobistym jak i zawodowym. Zwrócę w tym miejscu uwagę na bardzo istotny element etosu instruktorskiego, jakim jest autorytet. W przypadku stopnia przewodnika idea stanowi o wzorze dla harcerzy. W idei stopnia podharcmistrza po raz pierwszy występuje budowanie swojego autorytetu. To nie tylko autorytet dla innych instruktorów, lecz także dla współpracowników, znajomych, sąsiadów itp. Przy czym ważny jest tutaj zwrot „Buduje swój autorytet”, zatem ma to być proces ciągły. Nie powinniśmy wymagać niemożliwego. Czyli w tym przypadku stania się autorytetem z dnia na dzień. Podharcmistrz postępuje w taki sposób, żeby z codziennie mógł sobie powiedzieć patrząc w lustro „dziś jestem lepszy od siebie z wczoraj”, a jego otoczenie z każdym dniem, (tygodniem) dostrzegało jego działania zachęcające innych do naśladowania go.

Skupiając się na służbie instruktorskiej w obszarze harcerstwa, podharcmistrz powinien być gotów do wspierania młodszych instruktorów w pełnieniu przez nich funkcji drużynowych. W tym celu powinien posiadać ugruntowaną wiedzę i umiejętności, a przede wszystkim postawę i system wartości, które pozwolą mu podjąć funkcji wspierających jak: szczepowi, hufcowi, namiestnicy, członkowie i szefowie zespołów (np. zagranicznego, programowego, kadry kształcącej, KSI, a także komend hufców). Podharcmistrza cechuje duża świadomość własnych kompetencji. Do tego stopnia, że już niejednokrotnie w historii ZHP mieliśmy instruktorów z tym stopniem w składach Głównej Kwatery.

 

A jednak drużynowy

Nie oznacza to, że podharcmistrz ma zapomnieć o prowadzeniu drużyny. Jak najbardziej on, a także harcmistrz pełniący funkcję drużynowego powinien swoja codzienną pracą dawać przykład jak prawidłowo funkcjonuje drużyna. Inni drużynowi z pewnością będą mieli znakomitą sposobność do wzorowania się na jego stylu i sposobie pracy. Niestety, dzisiejsza sytuacja w ZHP nie wygląda tak dobrze, 2/3 drużynowych nie posiada stopnia instruktorskiego, należy przyjąć, że w pozostałej 1/3 zdecydowaną większość stanowią przewodnicy, dlatego dla podharcmistrzów i harcmistrzów pełniących funkcje drużynowych nie pozostaje zbyt wiele przestrzeni. Mam jednak przekonanie, że powinniśmy skupić się na jakości zamiast na ilości. To być może nie będzie popularny pogląd, ale może warto zlikwidować lub połączyć drużyny działające nieprawidłowo, w których metoda harcerska leży odłogiem lub w ogóle jest zjawiskiem obcym. Niech drużynowym będzie bezwzględnie pełnoprawny instruktor, a jego przyboczni obowiązkowo realizują próby instruktorskie. Kiedy kadra drużyn będzie świadoma swoich postaw, wartości i stawianych przed nią wyzwań, wówczas z jakości wyniknie oczekiwana ilość. Odwrotny proces raczej nie powinien się sprawdzić w ogólnym ujęciu. Ten proces będzie długotrwały, lecz w ogólnym rozrachunku – opłacalny.

 

Ciągła praca z ideą

Ale wróćmy do samych podharcmistrzów (a także do wszystkich instruktorów posiadających różne stopnie). Rzecz, na którą teraz zwrócę uwagę, mam przekonanie jest jedną z kluczowych przyczyn jakościowego spadku postaw i umiejętności instruktorskich. To praca z ideą stopnia. Nie bez powodu w Systemie Pracy z Kadrą wykazano, że ten proces (praca z kadrą) cechuje się: powszechnością, celowością i ciągłością. Właśnie, ciągłością. Zazwyczaj jest tak, że z ideą stopnia pracujemy jedynie w trakcie próby na stopień instruktorski. Kiedy ów stopień zostanie nam przyznany, a podkładka w odpowiednim kolorze znajdzie swoje miejsce pod krzyżem harcerskim, zapominamy o tej pracy. A przecież idea stopnia to nic innego jak definicja instruktora posiadającego ów stopień. Nie jesteśmy podharcmistrzem (przewodnikiem czy harcmistrzem) jedynie w dniu przyznania nam stopnia, tak jak nie jesteśmy pracownikiem jedynie w chwili podpisania umowy o pracę. Nie jesteśmy rodzicem jedynie w chwili pojawienia się naszego dziecka na świecie. Praktykujemy na co dzień nasze role, jakie pewnego dnia na siebie przyjmujemy, także instruktorską doskonaląc je tym samym. A instruktorami na odpowiednim poziomie jesteśmy wówczas, kiedy przez cały czas posiadania konkretnego z nich spełniamy jego ideę. To oznacza, że przez ten czas powinniśmy stale pracować w taki sposób, żeby utrzymywać poziom idei stopnia, a najlepiej go podnosić.

Zmierzając do końca tego tematu, wierzę, że kandydaci do stopnia podharcmistrza jeszcze przed otwarciem swojej próby gruntownie przemyślą, jak powinna wyglądać ich służba i postawa po przyznaniu im tego stopnia, a w konsekwencji jak powinna wyglądać ich próba podharcmistrzowska. Jedną z kluczowych kwestii jest tutaj odpowiedni wybór opiekuna próby, który będzie inspirował, wspierał i udzielał konstruktywnej informacji zwrotnej. Przed podharcmistrzami stoi wiele wyzwań, które podjęte w przemyślany sposób z pewnością zaowocują wymiernymi efektami, ale co nie mniej istotne – dużą satysfakcją motywującą do dalszych działań. Bardzo ważne jest także niezrażanie się porażkami, ale traktowanie ich jak szansę na przyszłość.

Podharcmistrz pracujący z ideą stopnia do momentu otwarcia próby harcmistrzowskiej to prawidłowa droga do zdobycia autorytetu tam, gdzie pozostawi swój ślad.

[2 czerwca 2019 r.]
Weź, ... pytaj- hm. Tomasz Dudewicz

hm. Tomasz Dudewicz – Weź, … pytaj

 

Wiele osób wybiera się na kurs formacyjny (przewodnikowski, podharcmistrzowski, harcmistrzowski), żeby między innymi znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania natury egzystencjalnej, metodycznej, komunikacyjnej, a także tych z cyklu „co dalej?…”. W tym celu już przed kursem mają starannie przygotowane zestawy pytań, na które odpowiedzi miałyby chociaż w połowie rozwiązać ich problemy. Oczywiście na te problemy znać mają rozwiązania instruktorzy prowadzący dany kurs(?). I tu przypomina mi się znana anegdota, w której występują uczeń i mistrz klasztoru Shaolin. Uczeń pyta mistrza: „Mistrzu, ile będę czekał, żeby osiągnąć mistrzostwo? Mistrz w odpowiedzi odrzekł: „Jeśli będziesz czekał to baaardzo długo”. Ileż razy widziałem zdziwienie na twarzach kursantów, kiedy przychodzili z pytaniem do instruktorów z kadry kursu, a w odpowiedzi usłyszeli… także pytanie. Nastąpiła chwila konsternacji, lecz nie po to przyjechało się na kurs, żeby za chwilę z niego wyjeżdżać. Na to pytanie padła odpowiedź ze strony kursanta. Chwilę potem usłyszał kolejne pytanie, po odpowiedzi następne, tym razem takie z natury drążących. Odpowiedzi udzielone na serię pytań ze strony kadry doprowadziły do tego, że kursant ze zdziwieniem stwierdził, że zanim przyszedł, żeby swoje pytanie zadać, tak naprawdę odpowiedź na nie była już w jego głowie. Potrzebował jedynie trochę stymulacji, żeby wypłynęła ona z jego ust i żeby on sam ją usłyszał. Usłyszał i dotarło do niego, że to on ją wypowiedział. W tym momencie w jego głowie następuje świadomość, że ta odpowiedź jest jego rozwiązaniem, a nie „złotą radą” od komendanta lub innego instruktora z kadry kursu.

Opisany powyżej przykład to zastosowanie przez kadrę podejścia coachingowego. Sam schemat rozmowy coachingowej ma nieco uporządkowaną strukturę, lecz sensem coachingu jest właśnie zadawanie pytań otwartych, czyli takich, które pozwalają na obszerniejszą wypowiedź niż „Tak” lub „Nie”. Coaching to również budowanie świadomości w rozmówcy, czyli odwołanie się do doświadczeń niż jedynie bezrefleksyjne przyswojenie podanej wiedzy. Eksploracja coachingowa powoduje, że rozmówca odkrywa swoje „zasoby”, które cały czas w nim były, ale przez pewne sytuacje życiowe, upływ czasu, zmiany w dynamice życia, postępie cywilizacyjnym etc. zostały zapomniane. Metaforycznie można powiedzieć, że zostały pokryte mentalnym kurzem. Dopiero mocne pytania sięgające sedna sprawy odsłaniają te zakurzone zasoby, a odpowiedzi na nie usuwają „warstwę kurzu”. Tu często dokonuje się w ludziach wgląd w siebie samych. Czasem ze zdziwieniem po dłuższej pauzie zadają sobie półgłosem pytanie: „Ja mogę?” po czym za chwilę odpowiadają stanowczo: „Ja mogę.” To m.in. dlatego wielu z absolwentów kursów podharcmistrzowskich Wood badge przed wyjazdem już z dyplomem w dłoni, albo jeszcze w trakcie podsumowania kursu stwierdza, że odkryło siebie na nowo lub poznało siebie z innej perspektywy.

Podejście coachingowe stosowane na tych kursach pozwala na większą śmiałość w dalszym działaniu.

Po sześciu miesiącach na podsumowanie kursu powracają wprawdzie Ci sami, ale jakże odmienieni ludzie, którzy w międzyczasie zazwyczaj dokonali w swoich środowiskach rzeczy, o które by wcześniej sami siebie nie podejrzewali. Nie podejrzewaliby siebie o taką moc sprawczą. To niesamowity czas, kiedy mogą pochwalić się swoimi dokonaniami opowiadając je ze szczegółami, po czym otrzymują wiele informacji zwrotnych na swój temat. Te informacje są refleksją innych osób, które dostrzegły progres w postawie innych kursantów. A taka informacja zwrotna potrafi motywować do naprawdę konkretnych czynów.

[10 czerwca 2019 r.

Aktywne słuchanie - hm. Tomasz Dudewicz

Aktywne słuchanie – hm. Tomasz Dudewicz

Zapewne niejeden z Was doświadczył sytuacji, w której mówił drugiej osobie coś istotnego, a ów słuchacz sprawiał wrażenie, że nie słucha kierowanych do niego słów. Przyznacie, że sytuację taką spokojnie możemy zaliczyć do kategorii „Irytujących”? W największym uproszczeniu stwierdzamy, że takim sytuacjom zapobiega aktywne słuchanie. A cóż to takiego? W kolejnym uproszczeniu definiujemy: wspomaganie słuchania w taki sposób, żeby nasz rozmówca miał świadomość tego, że go słuchamy i rozumiemy. Zanim jednak zacznę prawić o istocie aktywnego słuchania, tytułem wstępu należy wspomnieć o odbieraniu faktów zmysłami przez człowieka. 

Jak tworzymy informacje?

Nie jest tajemnicą, że najbardziej rozwiniętym zmysłem ludzkim jest wzrok. Nie musimy słyszeć i czuć, ale widząc odbieramy szeroką gamę bodźców stanowiących dla nas informacje. Przykład: widzimy dorosłego mężczyznę ubranego w garnitur z torbą na laptopa wiszącą na jego ramieniu, który idąc rozmawia przez telefon komórkowy. Od razu jesteśmy w stanie założyć, że mamy do czynienia z pracownikiem biznesu lub korporacji, który mimo, iż fizycznie właśnie wyszedł z miejsca pracy, to nadal wykonuje obowiązki z nią związane. Inny przykład: nastoletnia dziewczyna siedząca na ławce pod wiatą przystanku, ubrana w ciemne odzienie i glany na nogach. Jej usta pomalowane są na czarno, żuje gumę, w uszy włożone ma słuchawki a jej głowa delikatnie, lecz rytmicznie porusza się na przemian w górę i w dół. Nasz odbiór może być następujący: dziewczyna zafascynowana charakterystycznym dla jednej z subkultur gatunkiem rozrywkowej muzyki współczesnej, ignoruje wszystko co wokół niej się dzieje. Stara się zwrócić na siebie uwagę innych. Kiedy już sobie założymy takie „fakty” prawdopodobnie nie przyjdą nam do głowy żadne inne alternatywy, jak ta, że w przypadku mężczyzny z telefonem to szczęśliwy ojciec nastolatka, któremu właśnie kupił jego upragniony komputer i informuje o tym swoją małżonkę. A dziewczyna na przystanku to zakompleksiona i zamknięta w sobie osoba, która przeżywa wiek dorastania. Chciałaby poznać fajnego chłopaka, lecz poza oryginalnym wyglądem i nietypowym zachowaniem nie ma innego pomysłu na zwrócenie na siebie uwagi. Takie zjawisko, które towarzyszy nam w życiu dość często, nazywamy generalizowaniem. Aby nie stać się więźniem generalizowania, byłoby dobrze dla zrównoważenia bodźców optycznych dodać inne, np. dźwięki. Ale tu już potrzebna jest nam rozmowa.

Warto rozmawiać

Podczas rozmowy także możemy, np. na podstawie wyglądu rozmówcy, jeszcze zanim ten wypowie pierwsze słowa, wyrobić sobie zdanie na jego temat. To jednak może ulec zmianie, kiedy wysłuchamy, co ma nam do powiedzenia. Jednak, żeby wysłuchać, a co istotniejsze – usłyszeć to, co do nas mówi, niezbędne będzie zaangażowanie się w rozmowę. Bardziej nastawiamy się na odbiór komunikatu niż na wysyłanie sygnałów. Aktywne słuchanie ma miejsce wówczas, kiedy z szacunkiem do rozmówcy i uwagą na to, co mówi, staramy się go zrozumieć. Istnieje taka możliwość, że nie zrozumiemy pewnych zdań lub słów, wtedy warto dopytać, ale róbmy to wówczas, kiedy nasz rozmówca zakończy wątek; w innym wypadku może słusznie uznać, że w niegrzeczny sposób przerywamy mu, a w dodatku istnieje duże prawdopodobieństwo zbicia rozmówcy z pantałyku. Wtedy warto używać podsumowań i parafraz. Czyli niezrozumiałe dla nas zdanie formułujemy w stylu:

„Jeśli dobrze Cię zrozumiałem, to… [i tu powtarzamy co rozmówca do nas powiedział]. Co masz na myśli mówiąc w ten sposób?”

Wtedy nasz rozmówca może być pewien, że go słuchamy, a jedynie, że nie wszystko zrozumieliśmy. A zapytany o wyjaśnienie z pewnością chętnie go udzieli. Jeśli rozumiemy to, co do nas mówi, nie będzie błędem, kiedy zastosujemy taki sam sposób upewnienia się. To posłuży nam dodatkowo do zebrania istotnych szczegółów i nie zgubienia czegoś ważnego przy okazji.

Przykład: Adam opowiada Ani jakąś historię 

Adam: Kiedy tak szliśmy z Łysej Polany do Zakopanego, było zimno, wiał przejmujący wiatr i zrobiło się już ciemno. Chcąc złapać stopa, machaliśmy rękami, ale nikt nie zatrzymał się, mimo że jechało sporo samochodów i w większości z wystarczającą liczbą wolnych miejsc. Dopiero po godzinie marszu i machania zatrzymał się radiowóz policji, którym policjanci podwieźli nas do Zakopanego, a w dodatku do miejsca, naszego noclegu.

Ania: Z tego co mówisz wynika, że podczas tak nieprzyjemnej pogody nikt życzliwy nie chciał Was podwieźć do Zakopanego i dopiero policjanci okazali Wam serce i zawieźli pod samo schronisko?

Adam: Tak, właśnie tak było.

Zauważ, że Ania użyła wprawdzie w większości innych zwrotów i słów, lecz w pełni odzwierciedliła to, co Adam jej wcześniej opowiedział. Adam zyskał poczucie, że Ania wysłuchała fragmentu jego opowieści z uwagą, po czym mógł komfortowo kontynuować swoją opowieść.

Teraz przeanalizujmy opowieść wnuczka, którego słuchała babcia:

Wnuczek: Mieliśmy bekę z naszej plastyczki, bo ona jest mało ogarnięta i w ogóle nikt jej nie ogarnia, ale Słoniu zrobił jej numer i podmienił kredę na świeczkę. Nie zauważyła, bo ma denka od butelek i wywijała tą świeczką po tablicy. Miała wnerwa, że nic nie widać, poprawiała co chwila te denka na nosie, ale w końcu jorgnęła się, że nie trzyma kredy tylko świeczkę. No i była polewka na całą klasę.

Babcia: Kubusiu, z ledwością nadążam za Tobą, więc pozwól, że się upewnię: zrobiliście kawał pani od plastyki. Twój kolega… jak go nazwałeś? Słoń? O ile dobrze pamiętam podmienił pani kredę na świeczkę. Powiedziałeś o jakichś denkach od butelek, ale ja nie zrozumiałam, wyjaśnij mi proszę o co chodzi? Pani denerwowała się, że pisząc po tablicy nie może odczytać tego, co chciała napisać, ale w końcu zorientowała się, choć tu użyłeś jakiegoś dziwnego słowa, że pisze świeczką zamiast kredy, a cała klasa miała spory ubaw z pani?

Wnuczek: Tak babciu. Denka od butelek to takie okulary z grubymi soczewkami, a to dziwne słowo zamiast zorientowała się – „jorgnnęła się” – to teraz tak się w szkole mówi.

Babcia: Uczą Was tak w szkole mówić?

Wnuczek: Nie, to raczej taka szkolno-podwórkowa gwara babciu.

Jak widać, wnuczek i babcia nie muszą posługiwać się taką samą stylistyką językową, żeby jedno zrozumiało sens tego, co mówi drugie, lecz prośba babci o wyjaśnienie pewnych niezrozumiałych dla niej słów dała chłopcu do myślenia, że druga osoba nie musi rozumieć tego, co on mówi i być może w przyszłości będzie dobierał słowa staranniej dopasowane do odbiorcy.

Ok, ale po co to wszystko?

Do czego nam w harcerstwie może przydać się umiejętność aktywnego słuchania? Tak naprawdę do większości sytuacji. Przecież na przekazie informacji polegają relacje międzyludzkie. Dlatego czy to drużynowy będzie rozmawiał z harcerzami, czy opiekun próby z kandydatem na instruktora, czy komendant hufca ze swoją kadrą, wszędzie potrzebne będzie zrozumienie rozmówcy. Zakładanie pewników, że jeden właściwie zrozumiał drugiego może być złudne, dlatego zalecam upewnianie się, stosując podsumowania i parafrazy. Wtedy z pewnością nasze działania będą obarczone mniejszą niż dotychczas, ilością pomyłek wynikających z niewłaściwego zrozumienia drugiego człowieka. A i relacje być może ulegną polepszeniu, kiedy dojdziemy do wniosku, że w końcu słuchamy się nawzajem ze zrozumieniem i tak naprawdę nasze przekazy, najczęściej będące monologami, zamieniły się w dialogi nadając im ludzki wymiar.

hm. Tomasz Dudewicz